„(…) proces twórczy zawarty w tworzeniu działa uzdrawiająco, a podstawą tego procesu jest to, że większość ludzkich myśli i uczuć wyraża się bardziej w obrazach niż słowach. Dzięki temu ludzie zajmujący się tworzeniem lepiej radzą sobie ze stresem i urazami psychicznymi, nabywają zdolności poznawcze i doznają objawów radości, jaką daje obcowanie ze sztuką”.

W. Szulc, Historia Arteterapeutyki, „Edukacja i Dialog”, 8/2006

Translate

czwartek, 27 marca 2014

HURTOWNIA OKIEN.., czyli o ciagu wiankowym, przygotowaniach do imprezy i kupowaniu prezentów...

no, witam, kwiatuszki :)

bardzo mi miło, że mój kwadratowy wianek się spodobał, bo jeszcze niejeden w mojej głowie siedzi ;) tu trochę się wysypało... (podkreślenia celowe - potrzebne w przyszłym poście ;))


uwielbiam rustykalny styl, taki siejsko-wiejski... wykrzywione drewniane framugi porośnięte mchem... a propos... uwielbiam zapach mchu... ciemny pachnie inaczej niż ten jasny - ponoć angielski...


doniczki to również me rękoczyny... ;) glina samoutwardzalna - znalazłam w sklepie plastycznym na półce dla dzieci ... . po rozgrzaniu w palcach zaczyna żyć własnym życiem - niczym guma do żucia... jestem wiec dumna ze swych doniczek - chociaż koślawe... w lepieniu garnków jeszcze nie mam wprawy... :)


następny kwadratowy wianek to już kolekcja świąteczna... ;)


gdzieś na jakimś blogu przeczytałam, że szydełkowanie nie pozwala autorce na zbyteczne myśli... ja mam odwrotnie... gdy ręce są zajęte, to w mojej głowie aż huczy...  np. teraz wymyślałam potrawy na małą imprezkę urodzinową... to wyzwanie, bo jedna z gości nie jada cukru, inna ma alergie na jabłka i orzechy, a dzieci następnej koleżanki to bezglutenowcy ze skazą białkową... wychodzi na to, że podam jedynie warzywa ;D i popcorn - ten mogą i lubią wszyscy ;) ale wracając do wianków...


w gniazdku jajca z masy papierowej... czekały w koszyczku na biurku, aż się zlituję i gdzieś je umieszczę...


zanim przejdę do tradycji okręgu... ;) prezenty... jak tu zrobić, żeby dawać i dostawać takie, które wzbudzą radość... kiedyś już pisałam, że u mnie w domu wymyśliłam system - rodem z wesel - listy prezentów... mailowo wysłałam do gości, że uciesze się z nowego sekatora, starych gazet w typie "wyborczej", równie niepotrzebnych podkoszulków...nie wzgardzę włóczką czy akrylowymi farbami... itp., itd... dwa dni później ma urodziny przyjaciółka - poprosiłam ją o podobną listę... bo prezenty kupujemy "pod siebie",a  nie zawsze komuś to potrzebne... psiapsiółka raczej nie ucieszyłaby się z sekatora ;D woli coś kosmetycznego, do "dopieszczenia" - jest młodą mamą, remontują mieszkanie - rozumiem... :)

no to już hop - do tradycyjnego wianka... jak obiecałam - okrągły, z papierowej wikliny....


miał być gotycki dla małża, ale... do jajka wskoczył zając i utknął, wystawiwszy jedynie swe przyrodzenie... szlag więc trafił wszelką mroczność... do jajec black&white (oczywiście - z masy papierowej) dorzuciłam nieco frywolnego różu... niech będzie zabawnie...


Madalena już wie, że to nie żadna zgapka... po prostu wychodzi na to, ze nasze mózgi są twórczo kompatybilne... ;)


mam jeszcze kilka wiankowych kółek i kwadratów w zanadrzu - ale napięcie trza stopniować... prawda? ;)
 
biegnę ściągnąć z kuchenki warzywa na sałatkę... a później jeszcze do dentysty... łeeee...
wysyłam trochę ciepła... :*

środa, 26 marca 2014

PRZEZ OK(N)O GIZRAPKI.., czyli o kwadratowych kołach, niespodziewanych pomysłach i o aneksie do beboków...


witajcie, witajcie...!

dużą radość daje mi szperanie po waszych blogach i czytanie komentarzy pod postem Pink Candy... :) oczywiście, dokończenie tego akurat zdania oprócz mojej ciekawości - mam nadzieję - daje wam sposobność do pomyślenia... chyba przede wszystkim o lękach, oporach, kompleksach... bo w głowie budujemy mury i granice, przez które nie możemy zrobić tego lub tego... a potem okazuje się, że to beboki spod łóżka tak naprawdę są przyczyną... gdybym miała więcej czasu, pieniędzy, talentu... i gdy już te rzeczy mamy, to dalej nie wypływamy na głębię... bo tak bezpieczniej, komfortowo, a przede wszystkim nie trzeba konfrontować się z lękami, a co gorsza zaglądać pod łóżko z bebokami... no, i jeszcze ten sukces! jak z nim żyć?! ;)

ruszyłam z wiosenno-świątecznymi wiankami... ciekawe czemu są kwadratowe...? ;D


 

pochwalę się, że różyczki również zrobiłam sama :)


użyłam liczby mnogiej, chociaż na zdjęciach jest jeden "wianek"... pomysł z oknem jako dekoracją plątał mi się po głowie już długo... teraz go zrealizowałam... i jakbym otwarła szafkę - wysypały się następne... są w produkcji - jak to u mnie - hurtowej... okienka, obrazki, pejzaże... nie spieszę się jednak - niech dojrzewają... :)
ale bez obaw - tradycyjne OKRĄGŁE  wianki też będą... mam nadzieję ;)



wysyłam wiele ciepła.. :*
i przypominam o Pink Candy

 PS
Rotta - w tym tygodniu mam masakrę, ale w przyszłym... co Ty na to?

sobota, 22 marca 2014

PINK CANDY.., czyli o wiosennym nastroju, o bebokach pod łózkiem i o tym, jak je wyganiam...

witam królewny w wiosennym nastroju...
trudno było mi wytrzymać, żeby więcej nie pokazywać wam na blogu procesu powstawania podusi... duże wyzwanie ascetyczne ;) teraz przedstawiam całość... i więcej! ;D


pomysł na podusię pojawił się, jak tylko dostałam kubeczki... (kolory na zdjęciu zbliżone, bo - wiadomo - internet kłamie ;)) zaraz potem zaświtało mi, że chcę je komuś podarować... dość długo układałam w głowie, jak ma to wyglądać...  podusię szydełkowałam już z myślą o was... :)



kolorami i motywem róż odwołuje się do kubeczków... mam nadzieje, ze widać i czuć... ;D
tył to inna historia... powstał na wypadek, gdyby domniemana właścicielka znudziła się romantyzmem i zapragnęła nieco kanciastości...



i oczywiście, że zwrócę uwagę państwa na guziczki... już tradycyjnie :) tym razem to koraliki w sweterkach :)



wracając do tematu candy - konkursu - zabawy... jak kto woli...

 moje Pink Candy  ma takie sobie trzy zasady:

      @ mogą wziąć w nim udział tylko osoby prowadzące blog - niekoniecznie hand-made... ot, taki mój wiosenny kaprys ;D dla  ułatwienia proszę o wpisanie adresu bloga - chętnie po nich poszperam... :)

      @ ochotę zostania właścicielem dwóch kubeczków i różanej poszewki na podusię trza zgłosić w komentarzu i tamże (to refleksja po przeczytaniu TEGO) dokończyć zdanie:  
                                Gdybym miała 100% pewności, że się uda, to...
      
      @ no i podlinkować banerek na pasku bocznym swojego bloga... a co...! ;)

to wszystko żadnych tam "dołączyć do obserwujących"... nie lubię sztucznego tłoku, wolę szczerych sympatyków... :) i tych serdecznie pozdrawiam i dziękuję  :*
acha! rozwiązanie konkursu przewiduję na 18 kwietnia - to ważna i radosna dla mnie data... dlatego chętni mogą zapisywać się do 24.00 17 kwietnia :)

a teraz państwo pozwolą - idę na spacer i biorę się za wianki... i kolejne kwadraty... ;)
wysyłam całą kupę ciepła... :*paczuszka czeka ;)


wtorek, 18 marca 2014

TYŁ, PO PROSTU TYŁ.., czyli o ciggu dalszym kwadratowania, zmeczeniu wiatrowym i o wahaniu marzeniowym...

hello królewny,
dziś też więcej do oglądania niż czytania... wiatr mnie wykańcza, a konkretnie moją głowę... od piątku nieustannie mnie boli... a i tak mam szczęścia, bo małż dopadł paskudny wirus i poległ...
zatem do rzeczy... powstaje tył różanej poduchy...



jak wiecie, są braki słońca, więc kolory na zdjęciach nieco przekłamane... barwy to esencja pasteli...



przód podusi, a owszem, zrobiony... ale wam nie pokażę... dopiero, gdy poducha będzie w całości... wierzcie mi, tak będzie lepiej...  ;)))

oprócz wiatru w głowie mej hulają pomysły, plany i marzenia... są chwilę, gdy wydaja mi się genialne, częściej jednak tytułuje je sławetną "motyką na słońce"... dotyczą moich rękoczynów, ale też pracy zawodowej... za dużo czynników, za dużo zmiennych niekontrolowanych... a statystyka nigdy nie była moją mocna stroną...  eh...

dużo ciepła wysyłam... :*


czwartek, 13 marca 2014

CORAZ WIECEJ WIOSNY.., czyli o nowym projekcie, czystych szybach i o smieciach na glajzach...

wiosna, wiosna, wiosna, eh, że ty...!
obiecałam - i jest... kilka fotek z nowego projektu... tym razem zamykam w kwadraty róże... :)



 

do it yourself! ;)




dziś dla odmiany więcej zdjęć niż gadania...
wspomnę tylko o tym, że wiosną - zwłaszcza tak słoneczną - to nawet lubię sprzątać... wyczyściłam właśnie wszystkie trzy okna... ;D i tak ogólnie odświeżyłam mieszkanie... małż pojechał na cały dzień, więc mi przypadł dyżur długiego popołudniowego spaceru z psiakami... zabieram je wtedy do pobliskiego lasku... idziemy wtedy wzdłuż torów (śląskie glajzy - uwielbiam to słowo ;)) kolejki wąskotorowej... po obu stronach są ogródki działkowe - piękne, zadbane... czego nie można powiedzieć o ścieżce pomiędzy... bezinteresowne śmiecenie, bezmyślny wandalizm - nigdy tego pojąc nie mogłam... raz zabrałam dwa wory i pozbierałam "małe co nieco"...  na drugi dzień - to samo... szkło, butelki, śmieci... a widzę, że ludzie tam często spacerują - całymi rodzinami czy z psiakami... i sami sobie syfią... nie rozumiem, po prostu, nie rozumiem... 

żeby nie skończyć tak ponuro... troszkę przygotowań do świąt... pomalowałam mikro-jajca z masy papierowej... :)



wysyłam kupę ciepła... :* straszą jakimiś opadami i zimnem... 


wtorek, 11 marca 2014

WYMIANA TURKUSAMI.., czyli o dawaniu i dostawaniu... krótko i na temat

można już się oficjalnie chwalić... moja pierwsza wymianka zorganizowana przez  Anię - turkusowa...

M(aniek), czyli Ania, dostała ode mnie...:


...kubasy w ocieplaczach... może i wiosna przychodzi, ale niedługo wyłączą kaloryfery.... ;) przy okazji małż uświadomił mnie, że mylę kolor turkusowy z morskim... widziałyście coś takiego?! żeby facet lepiej rozróżniał kolory?


...i, oczywiście, african flowers - tu jako podkładki... a może zawieszki? może Ania jeszcze coś innego wymyśli?


Ania robi biżuterię i dekopażuje, więc trochę przydasi nie będzie złe... ;)


a teraz, co mi się dostało... taa daaam!
od razu założyłam do pracy... sutasz to moje (jeszcze?) niespełnione marzenie...


 ...i jeszcze frywolitkowa (kolejne marzenie!) bransoletka...


... i jeszcze komplecik..., który od razu zakosiła moja koleżanka... patrzyła tak błagalnie...


cukiery i kawki zostały pochłonięte od zarazu.. na szczęście zostały przydasie... ;)


 lubię niespodzianki, prezenty - dostawać i dawać, więc polubiłam i wymianki :D dzięki Aniu za pomysł i dzięki Aniu za obdarowanie mnie - tak baaardzo od serca :)

*    *    *

i jeszcze aneks do poprzedniego posta...
wygląda na to, żem zakompleksiona... i zazdrośnica ze mnie... niby tworzę dla siebie, do szuflady czy dla znajomych, a jednak... żal mnie ściska, bo gdzieś pod spodem (och, jakże mi wstyd, gdy to piszę...) baaaardzo chciałabym być rozchwytywanym twórcą ręko-DZIEŁA... żeby tak zarabiać ciężką kasę za przyjemność np. szydełkowania, tak wielką, żeby odejść z pracy, której nie lubię... no i gdybym była rozchwytywanym twórcą, to ego rosłoby i puchło na potęgę... eh... cóż, człowiek jestem... ;)

i jeszcze jedno mi się tak nasuwa... a propos celu prowadzenia bloga i chwalenia się na nim swoimi pracami... bo to cholernie miło i przyjemnie, gdy ktoś tak mnie chwali i podziwia me dziełka... (nie przestawajcie...! ;)) z drugiej strony - po cichu liczę, ze ktoś odważy się (wbrew - jak widzę - etykiecie blogosfery) na konstruktywną krytykę... no, wiecie: jeszcze popracuj nad oczkiem ścisłym... albo: może lepiej użyj tego i tego koloru..., a nawet: kobito, to żenada, lepiej już rób to i to... itp., itd... najwyżej nie posłucham... albo posłucham i przyznam rację... i tak, i tak - będzie to super trening...

w następnym poście będę chciała przedstawić wam, kochane, nowy projekt - a raczej jego proces... mam więc nadzieję, ze nie pożałuję zaraz swojego apelu ;) cha, cha, cha...
 
wysyłam mnóstwo ciepła... :*

sobota, 8 marca 2014

DíA DE LA MUJER.., czyli o wiosennej potrzebie zmian, o procesie twórczym i o tym, ze niektórzy sie nie cenia...

na tapczanie siedzi leń - nic nie robi cały dzień
o! wypraszam sobie! jak to ja nic nie robię?!

witajcie królewskie córy, szlachcianki, chłopki, a zwłaszcza feministki w tym dniu... ;)
a więc tak... gromadzenie, kupowanie i robienie przedświątecznych przydasi w pełni... o, tu... są dowody
dowód pierwszy:


to wzmożona produkcja jajec z masy papierowej, które grzecznie czekają na wyszlifowanie i malowanie...
i tu mamy dowód numer dwa:


zakupione akryle w barwach ze mną ostatnio kojarzonych ;) zajączek wskoczył do koszyka już przy wyjściu... no, bo czy mogłam się oprzeć? same zobaczcie...


oczywiście, nie byłoby mnie bez wianków wszelkiej maści... plotę, wiję i zagniatam... to przykład i dowód numer trzy... :)


dużo czasu spędzam też na waszych blogach... nie zawsze pozostawiam wpis, bo nie lubię się powtarzać (no, ileż można wpisywać, że cudo, piękne, wspaniałe, że podziwiam, a co gorsza, że zazdroszczę...?), czasem coś jest obiektywne ładne i starannie zdobione, ale do mnie nie przemawia... jak to mówią: not my style... ;) zdecydowanie łatwiej mi komentować literki, niż obrazki... bo jak ktoś pisze o sobie, o tym, co myśli, robi, czuje - to samo tak mi się palce na klawiaturze układają... :)
zajrzałam tez na słynną agrafkę... i byłam zaskoczona... raz - tym, co kto uważa za ręko-DZIEŁO... ponoć o gustach się nie dyskutuje... dwa - jak mało kasy chcą niektóre dziewczyny za naprawdę piękne, starannie wykonane i czasochłonne rzeczy... małż się tylko uśmiechał i przypomniał mi, jak sprzedałam swoje wianki na kiermaszu za cenę (a właściwie połowę ceny - ale o tym przy nim sza... ;)) materiałów i cieszyłam się jak dzieciak... no, ale ja nie uważam, ze moje tworki to ręko-DZIEŁO...  bo jeśli ja potrafię to zrobić, to właściwie każdy... i nie jest to kokieteria...



chętnie bym dziś posiedziała i szydełkowała swój nowy pomysł... coś dla was, takie pierwsze candy z okazji moich urodzin... wybieram się jednak na wystawę prac mojej osobistej starszej siostry (tej, co TE geny wszystkie zabrała ;))
a wam, kochane, wysyłam nieco ciepła... plus kwiatki od małża z okazji dnia kobiety ;)